Kocia nadzieja
Jakby wczoraj…
kilkuletnia Zosia z lalkami, a naprawdę to kilkadziesiąt lat temu, jako mała dziewczynka siedząc na dywanie marzy o domku dla nich.
Drewnianym z kilkoma pokojami. Radosnym, bezpiecznym i pełnym ciepłego blasku.
Jednak, wie, że to teraz nieosiągalne. I po chwili zamyślenia wraca do szmatek, które w jej małych rączkach zamieniają się, w coraz to zmyślniejsze dla nich kreacje.
Palce ma drobne, za to z precyzją nadążające za tym, co w akcie twórczym dzieje się wtedy w jej głowie.
Szycie to proces, w którym pływa jak ryba w wodzie.
Kolejne dni toczą się, a przewijając jej życie wiele lat dalej, do dojrzałej Zofii przychodzi sen. Płynie w nim wkomponowana w rytm natury po szerokiej tafli jeziora. Wypełniona spokojem i ukojeniem, którego pragnie wtedy, w domku dla swoich lalek, gdy jest mała.
Jednak, jak się okazuje, bezkresny brak pluskotu jest tylko dla niej.
Bo niewiele metrów dalej rozgrywa się dramat… białego kotka. Nie wiedząc, skąd i jak znajduje się on ze swoją mamą na dryfującym kawałku czegoś, co na wodzie unosi się, a pod wpływem jakiegokolwiek ruchu zanurza.
I będąc w tej podróży od kilku godzin sięgają właśnie kresu sił. Tym bardziej, że słońce ciągle przygrzewa. Kocica zdesperowana w ratowaniu swojej pociechy, co po chwila wyławia ją, gdy tylko ta ześlizguje się w otchłań.
Jednak jest już tak wyczerpana, że jej oczy wypełnia jedynie błagalne wołanie o pomoc. A mały nieborak, właśnie po raz kolejny wpada do wody. Tylko, że tym razem nie wypływa na wierzch. I ten moment z dali widzi Zofia, na co przyspiesza pracę wiosłem wiedząc, że czasu jest niezwykle mało.
A w zasadzie wcale. Dlatego bez zastanowienia, pewnym ruchem zanurza rękę w miejsce, gdzie zwinne ciałko widzi po raz ostatni. Wie, że drugiej szansy brak i działanie musi być udane.
W zgodzie z intuicją, zmobilizowana i napięta z ulgą wreszcie pod palcami czuje szybko uciekające w dół maleństwo.
Chwyta je tuż przed tym, zanim zniknęłoby na zawsze. Wynurza. Odwraca głową w dół. A drugą ręką, uwolnioną od odrzuconego wiosła poklepuje kocię po karku i grzbiecie.
Potrząsa wiotkim ciałkiem delikatnie, aż widzi chlustającą z niego wodę i jak oczy brzdąca z wolna nabierają swoistych iskierek.
Dzięki czemu upewnia się, że maluch wciąż tu jest. Po policzkach płynie jej łza. Potem druga. I już całym przedramieniem instynktownie tuli maluszka czując swoją z nim nierozerwalność. Tak, jak z odzyskaną tożsamością tuż przed wejściem do kajaka.
Bo jeziorniany „rejs”, to dla niej rytuał domykający przejście od tego, co przeszłe i ściągające w dół, do tego, co unosi i ubogaca.
A zaczyna się od wdechów wypełniających ją światłem, spokojem i miłością od czubka głowy po pięty. I wydechów, w których z wypuszczanym powietrzem żegna, to, co trudne, smutne i bolesne. Uniesiona i szczęśliwa patrzy na białą kulkę na swoich rękach i…
uśmiechając się nadaje jej imię Nadzieja tak, jak ta, która od teraz wzrasta z nią każdego dnia…
Aga – przewodniczka po relacji z intuicją
A dla Ciebie, co jest teraz ważne? Sprawdź >>> TUTAJ <<<