Gdy cel, jak zorza polarna, prowadzi pomimo przeszkód.
Dzień, w którym lato 2020 roku sapie i dyszy…
w starterach, 13 czerwca. Przyroda bucha świeżością i obfitością pąków pachnąc przy tym na każdym kroku w drodze do pracy, szkoły, albo jak u mnie na stację PKP.
Wstaję, a dokładnie zwlekam się z łóżka, kilka chwil temu po usłyszeniu budzika ustawionego na po czwartej rano.
Bo tak bardzo zależy mi, żeby zdążyć na pociąg.
Jadę nim po wymarzony rower, to znaczy holenderkę z grzecznościowego ogłoszenia przyjaciółki na portalu społecznościowym.
A okazja do tego pojawia się w chwili, kiedy mocno rozglądam się za dwoma kołami. Bo, choć lubię, to nie korzystam z nich od czasu, kiedy mój ukochany psiak północy nie ma już na to siły. Teraz nie ma go ze mną od dwóch lat.
A dodatkowo ostatnie miesiące to czas spędzony głównie przy komputerze z racji ogólnoświatowych obostrzeń.
No to, biorę to za znak od Wszechświata i wyruszam w podróż.
Od stacji dzieli mnie kilkanaście minut pieszo, dlatego pokonuję je żwawo w śpiącym letargu tak, jak tylko daję radę. A, gdy jestem już na miejscu, to oddycham z ulgą, bo okazuje się, że mam spory zapas czasowy.
A z racji tego, że na horyzoncie po drugiej stronie peronu rozciąga się łąka z bajorem pośrodku, to z chęcią siadam na ławce, stojącej tuż obok mnie.
Ignorując tym niestety frywolnie unoszące się na lekkim wietrze końcówki rozerwanej na niej taśmy.
Może, dlatego, że widok biało czerwonych pasm zagradzających wejścia do parków i na place zabaw jest jeszcze tak bardzo wszechobecny?
Na stacji jestem sama, czyli cichutko jak w studni bez dna. To znaczy z muzyką w tle, bo ptaki droczą się ze sobą ćwierkając wniebogłosy. A poza tym towarzyszy mi ciepło budzącego się słońca.
Dlatego, korzystam z chwili i delektuję błogością kontaktu z naturą tak, że mogłabym tutaj nawet zasnąć.
Jednak, czujnie, co po chwilę podnoszę powiekę i sprawdzam wskazówki kolejowego zegara. Po czym przymykam ją z powrotem, tylko, że… tym razem nie do końca, bo mocniej migają mi szeleszczące taśmy, budząc mój niepokój. I nagle! Kropki łączą się w całość.
Na co w myślach mówię sobie, nie! Nie! Nie! To niemożliwe!
Wstaję! I tak! Aha! A jednak. Już to wiem, bo czuję jak odklejam się od ławki. I teraz pytanie brzmi nie, czy, tylko jak bardzo?
Moje ubrania pokryte są gołębim, delikatnym błękitem świeżo malowanego siedziska? I to, że nie ma tu kartki ostrzegawczej jest bez znaczenia.
Za późno! Na co wzdycham głęboko nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać?
A jednocześnie obracam dookoła swojej osi jak wąż, żeby zobaczyć dzieło na swoich granatowych spodniach. W głowie skonfundowana plątanina myśli. Ile czasu do odjazdu?
Do domu nie zdążę. Nie mam kurtki, ani nawet torebki. O rany!
Następnych połączeń nie znam. Jednak mało prawdopodobne, że wtedy zdążę w obie strony w ten sam dzień. Co robić? Krok w przód, dwa w tył, aż w końcu słysząc nadjeżdżający pociąg uśmiecham się, bo…
Cel jest na tyle dla mnie ważny, że jadę dalej…
A dla Ciebie, co jest teraz ważne? Sprawdź >>> TUTAJ <<<