Zaufanie jest jak Łuk Triumfalny
Tango w pociągu z Bordeaux do Paryża, tańczą we mnie…
ekscytacja i nostalgia. Są jak pasażerowie biegu do świeżo pieczonego dwudziestego pierwszego stulecia. Tym bardziej, że do Polski wracam na stałe.
Podejmuję tam, po tym jak rok temu kończę studia pedagogiczne pierwszą pracę zawodową. A całość z francuskiej prowincji organizuję listownie.
Czyli najpierw czeka na mnie szkolenie specjalistyczne dla hipoterapeutów w Supraślu.
A zaraz potem staż w renomowanym ośrodku rehabilitacyjnym pod Poznaniem.
Dzień wcześniej podczas pakowania, skrupulatnie przeglądam skarby, które gromadzę przez wolontaryjne miesiące.
I częścią dzielę się z towarzyszami francuskiej przygody. A mimo to, ile ja szpargałów targam w tę i z powrotem?
I te wielgachne słowniki, które dociążają pakunki tak, że całość ledwo unoszę. No, ale przecież ich nie zostawię.
Tego dnia jazda koleją, zresztą jak zwykle tutaj przebiega sprawnie.
A może mi tak się wydaje, bo wiem, że czasu na przesiadkę do autokaru mam sporo. I delektuję się zmianą, która iskrzy w mojej pompie życia.
A oto i stacja Paryż. Jeszcze metro i oczekiwanie w parku koło ronda Charlesa de Gaulle’a.
Ach! Już na samą myśl o Łuku Triumfalnym mam ciarki.
Uwielbiam go. To dla mnie zabytek z niezwykłym urokiem i magią.
Wszystko idzie jak po maśle. Tyle, że…
na wąskim wyjściu z metra przepycham torbę nogą. A nawet dwie, bo mały plecak też się liczy.
I nie zdążam na bramkach wyjściowych.
Czas od skasowania biletu zaciska skrzydła drzwiczek przepustowych między moimi plecami a dużym plecakiem. Ups…
Najpierw nie wiem, co się dzieje? I dlaczego inni mkną przed siebie a mój krok tkwi w miejscu.
A jednocześnie czuję oddechy zniecierpliwionych przechodniów, którzy zmuszeni są czekać albo pójść obok. I…
doznaję olśnienia. Uśmiecham się do siebie. Bo sytuacja, choć patowa to jak nic jestem wybranką losu.
Bo raz na, ile tysięcy przypadków taka sytuacja się przydarza? Jestem jak żuczek wywrócony na plecy w oczekiwaniu na…
I nie zdążam wymyślić, na co, kiedy dostrzegam poruszenie wśród tych, którzy wyprzedzają mnie o kilka kroków.
Wymieniam spojrzenia z dwoma rosłymi ciemnoskórymi mężczyznami, którzy zmierzają w moją stronę. I w ogromnej, w moim odbiorze życzliwości lekkim napięciem muskułów rozciągają niewzruszony metal.
Na co ja jak radosny ptak kontynuuję świergot marzeń. Tylko, że panowie wciąż tu są.
Widzą, że z tobołami lekko nie mam. I bez mrugnięcia okiem pytają, kim jestem, co tu robię i dokąd jadę?
I od słowa do słowa, nie wiem, kiedy i jak z uśmiechem taszczą moje ciężary do miejsca, które im wskazuję.
Czy się ich boję? Na początku nie powiem, że nie.
Jednak żegnamy się serdecznie. A ja zostaję w ufności, że gdy jest potrzeba to zawsze znajdzie się ktoś, kto Ci pomoże…
– Aga
P.S.
Podziel się tą opowieścią z jedną osobą, której myślisz, że się spodoba. Dziękuję.