Gwiazdka z nieba.
Co dzieje się, kiedy z łąki z końmi i silnej potrzeby kontaktu z naturą wbijasz w Internet, bo świat staje na głowie i wywraca Twoje dotychczasowe wizje, normy, ideały, a nawet wartości do punktu wyjścia po dwudziestu latach pracy pedagogiczno-terapeutycznej na żywo?
Brzmi jak wyjątkowy pech, a od marca 2020 roku to kolektywny ból towarzyszący większości ludzi. Masz do wyboru zatrzymać się i czekać na…
Cud, który z każdym dniem oddala się jak statek na niebie albo machać rękami tak, żeby pewnego dnia, palcami stóp dotknąć znów bezpiecznego gruntu. A dzieje się tak, że tego samego roku Bartek Popiel – edukator online, którego od jakiegoś czasu z zachwytem obserwuję, wypuszcza na rynek swój, nowy produkt. Z wszystkim jestem na bieżąco, a w aktualnej sytuacji objawia się to dla mnie jak nowinka w menu ulubionej paryskiej, cichej kafejki, serwującej chocolat chaud (przyp. Autora: gorącą czekoladę).
Kurs Liczy Się Kampania, to danie wyszukane i nie dla każdego, a ja bardzo chcę go mieć. W jego stronę prowadzi mnie głos intuicji, choć niestety, monety w kieszeni ściskam jak student przed wypłatą stypendium. A mimo to, z każdym kolejnym, kampanijnym materiałem moje niepokorne pragnienie uczestnictwa w pierwszej edycji rośnie jak na drożdżach.
Na możliwość zakupu czekam z bólem głowy, choć to w ogóle nie jest moja przypadłość, spoconymi dłońmi i niepewnością wirtualnego świeżaka. I to wszystko miesza się z przekonaniem, że to coś wprost dla mnie, a do tego ma smak wysokoenergetycznego koktajlu, który jak wylewka w fundamentach pod nowy dom, gruntuje mnie za każdym razem, kiedy przeglądam ofertę, bo…
Nie dostrzegam tam nic, co by mnie dyskwalifikowało tak od razu. Owszem wiem, że zaczynać będę małymi krokami, jednak proces, który Bartek obiecuje, jest tym, czego absolutnie teraz chcę! Dlatego stopami tupię w przód i w tył w rytm nowej polki, której metrum to rozentuzjazmowanie i napięcie, bo…
– Wciąż się waham…
I to, dlatego rozgorączkowana miotam się w swoich myślach, rozmawiam na grupie masterminde i jak najszybciej konsultuję ze strategicznym przyjacielem i…
– W końcu jest!
Mam zielone światło, które umacnia mnie w decyzji. Bartek o tym nie wie. Jego wolę nie pytać, bo czuję, że coś nie rezonuje w pełnej harmonii i niewykluczone, że są to moje obawy albo przekonania. I w końcu nadchodzi dzień, w którym pełna podekscytowania kupuję kurs Liczy Się Kampania. Niestety jest jakiś zgrzyt, niewiadoma, która stoi na przeszkodzie do swobodnego świętowania.
Możliwe, że to jest to samo, co sprawia, że w dniu, w którym Bartek wita kursantów podczas otwartego spotkania online, widzę, jak ręka mu drży, gdy czyta moje imię z kolorowej karteczki. I wtedy już nie wytrzymuję napięcia i po moich policzkach płyną strugi łez. Są jak grochy, a nawet bardziej, szlocham, bo bardzo boję się, że dostanę e-maila z dobrą radą, mówiącą o tym, żebym się wycofała, a jednocześnie czuję, że on-linów chcę uczyć się tylko od niego.
Zresztą w Liczy Się Wynik skończyłam już inny kurs i wiem, że wszystko tam jest poukładane tak, jak lubię. Mijają godziny, mój płacz odchodzi w niepamięć, a e-mail nie przychodzi, za to…
Po kilku dniach razem z innymi uczestnikami dostaję dostęp do platformy kursowej. Jestem tam nowicjuszką, dlatego wszystko zaczynam w miejscu, w którym potrzebuję jasnych instrukcji i zasad, które przestrzegam od A do Z. A to oznacza, że program realizuję krok po kroku, ściśle, według wskazówek. I choć lekko nie jest, to pomimo gorącego słońca za oknem spędzam godziny na studiowaniu procesu, który tak bardzo do mnie przemawia.
Powiedzieć, że do nauczenia mam wiele, to jakby nie wziąć nawet oddechu. Jednak działam, czasem mozolnie, za to z rosnącą ciekawością i powoli odważam się na coraz więcej. Pokonuję kolejne przeszkody i wchodzę na wyższy poziom. Tu jestem już początkująca, znam zasady i skrupulatnie się ich trzymam tak, żeby uniknąć jak największej ilości błędów, tym bardziej, że przygotowuję swoją pierwszą kampanię.
I robię to w pełnym skupieniu z telefonem przez większą część dnia włączonym w tryb samolotowy, co nie wszystkim się podoba. Rozumiem to, przełykam ścisk w gardle i wracam do samotnej ciszy i zaangażowania mrówki realizującej swój cel. W tym wszystkim cieszę się swoimi postępami bardziej niż mierzalnymi efektami i uznaję, że tak jest w porządku!
Proces transformacji nabiera rozpędu i w końcu przychodzi etap kompetencji, kiedy to kolejne działania w social-mediach prowadzę z coraz większą swobodą i elastycznością, bo już wiem, jakie mam możliwości, choć nie na wszystko się decyduję. Na przykład kamera to dla mnie Smok Wawelski i w ogóle nie wyczuwam, że on w dobroci swojego serca po prostu czeka, aż sama po nią sięgnę. Co też po kilku tygodniach się dzieje, jednak jak dla introwertyczki bułką z masłem nie jest. Mimo to moja transformacja bucha jak wiosną kwiaty w wiśniowym sadzie i nawet, jeśli trochę się przy tym pocę, to nie narzekam.
Po prostu działam i postępami chwalę się bez pardonu na wspaniałej, wspólnej dla uczestników kursu grupie, gdzie dostaję wspierające głaski. A dzisiaj wskakuję na kolejny poziom, czyli zaawansowany. Tu już wiem jak wiedzę stosować, nieustannie myślę nad różnymi opcjami i umiem ocenić, czy to będzie bardziej, czy mniej sensowne. Jednak wyzwań nie brakuje, bo to jest…
Proces, który wymaga nieustannej determinacji i zaangażowania. Jednak ufam, że pewnego dnia swoje cele osiągnę z poziomu EXPERTA, kiedy to rzeczy zadzieją się intuicyjnie, tylko, dlatego, że o nich WIEM!
Agnieszka