Ufność
Tego dnia rozsądek działa na mnie, nie bardziej, niż muśnięcie jedwabnej apaszki na wietrze. Koniec lat 90-tych, ja studentka jednocześnie III i IV roku pedagogiki specjalnej. Spełniam się pogrążona w nauce i wolontariacie. Zapalony pedagog z sercem na dłoni, energii mi nie brak. Ale żeby? – Skok na bungy?
Nadchodzi poranek zaplanowanej grudniowej niedzieli. Jest szaro, buro i ponuro. Wiem, że muszę TAM jechać sama – inaczej mogę zwątpić. Przecież to „ryzykowna głupota”!
Obijam się w rytm poszturchiwań poznańskiego tramwaju i zastanawiam skąd mama wiedziała, by zadzwonić tuż przed moim wyjściem z akademika? Teraz oprócz mnie, wie Ona i Przyjaciółka. A co powiedziałby Tata?
Koszyk dźwigu unosi się, coś tam skrzypi. Skoncentrowana patrzę przed siebie, horyzont coraz szerszy. Wiem, że jedno spojrzenie w dół i zamiast skoczyć, zjadę.
Wysokość 30 piętra. Pan otwiera bramkę. W zasadzie wystarczy że się wychylę i zwyczajnie stamtąd wypadnę. Mówi, możesz zrezygnować, to żadna ujma, nie tacy odważni na górze mówili „nie”!
W moich mięśniach, każde włókno napięte, w gardle sucho, a przepona jak stalowa zbroja, ani drgnie.
Co to?
Jego dłoń dotyka mojego ramienia:
„Zaczekaj, gumy się poplątały”. Zastygam. W głowie próżnia, bezczas, jakby ktoś wyłączył zegar. Unoszę i cofam prawą stopę. Nie dam rady.
Zrezygnować: „Skacz na 3 i głową w dół. Tak jest bezpieczniej.”
Trzy, Dwa, Jeden iii…, już rozlega się AaAa z głębi mego gardła. Lecę, a może spadam? Jest faajnie, nieważkość. I nagle! Podrywam się do góry, jak mistrzowsko kopnięta piłka. Tracę harmonię, ciało wywija się bezładnie, dokładnie tak, jak szarpie guma. Stopniowo coraz wolniej, coraz łagodniej, aż w końcu koszyk dźwigu schodzi w dół. Równomiernie pod nim ja. Pan chwyta moje nadgarstki i układa mnie na miękkim materacu.
Kontrolnie pyta: „Jak się nazywasz?” Uśmiecham się. Bo oprócz tego, wiem już coś więcej. Oblana spokojem i satysfakcją, zapamiętam, że czasem skrajnie niebezpieczne wybory to nic innego jak droga do zaufania sobie.