Determinacja

>> Masz ochotę posłuchać, jak o tym dniu opowiadam? <<
W takim razie zapraszam Cię do wersji Mp3.
Wystarczy, że klikniesz na obrazek poniżej:

Czas trwania nagrania to 9:19

„A po co pani ta laweta?”


…słyszę tuż przed tym, jak z sercem w gardle składam zestaw egzaminacyjny kat. E do B. Wewnętrznie cała drżę z przejęcia, bo zależy mi na tym egzaminie, jak nie wiem co.

Po takim pytaniu egzaminatora mam mały zamęt. Nie wiem, czy jest mi przychylny, czy niekoniecznie? Natychmiast, jak z lotu ptaka widzę swój kilkutygodniowy trud i wysiłek, by wreszcie zrozumieć mechanizm działania osi łączącej lawetę z autem osobowym. Widzę swoje łzy, które lecą, gdy obezwładnia mnie bezsilność albo irytacja.

Widzę, jak jestem uparta i za każdym razem na własną prośbę, pokonuję wieczorny, opustoszały plac manewrowy prowadząc zestaw w jeździe tyłem. Instruktor mówi: „Zostaw. Odstawimy!” A ja dziękuję za pomoc i lawirując między słupkami, jadę do miejsca parkingowego. Chcę wreszcie poczuć jak ta dźwignia działa. Bardzo się staram. Na każdą jazdę, słońce czy deszcz, stawiam się bez mrugnięcia okiem zgodnie z ustaleniem.

Zależy mi! Jest 19 listopada 2007 roku.

Gdy odpowiadam egzaminatorowi, czuję, że moje ciało poza zwyczajową kontrolą, to odważnie się prostuje, a za chwilę zawstydzone wygina:

„Bo! Bo… ja kiedyś chcę! …wozić konie!!!”

To moje wielkie marzenie. Teraz w głowie niepewność, a serce z ekscytacji wyskoczyć chce. Nie wiem jak mi pójdzie – tak zwana „baba za kierownicą”, a gdzie z lawetą?

Poza byciem miłośniczką koni jestem zawodową, „gniewną” pedagożką. Tego dnia, niecałe dwie godziny wcześniej kończę zajęcia w przedszkolu i w pełni zmobilizowana, skoncentrowana, wsiadam do swojego Clio, odpalam i jadę.

Ale co to? O tej godzinie tyle aut?! Nie mogę ani przyspieszyć, ani wyprzedzić. Co chwilę zerkam na wskazówki zegara. 

Pędzą. 

Ja nie! 
Połykam łzy, bo zrobiłam, co mogłam, a teraz miałabym się po prostu spóźnić? Przecież jestem tak niedaleko.
Brzuch mnie pobolewa, ręce pocą się, a myśli zapętlają: Muszę! Zdążę!

Wreszcie jestem! Migacz – i skręt na plac egzaminacyjny. 
Ufff! Zostaje zaparkować.

O cholera! 
Brak miejsca. Wszystko zajęte. Mam trzy minuty czasu. Krew uderza wyżej, a serce wali, aż w uszach dudni. 

Tu chyba nie można?
Trudno! 
Gaszę silnik, zamykam auto i biegnę do okienka zgłosić gotowość. 

Czekam. 

Gdy nadchodzi moja kolej, wstaję jak w transie i podążam, z narastającą niepewnością, boooo widzę busa z zabudowaną tylną klapą. 
Tego nie znam. 
Buzia mi gaśnie, czuję to. Gdzie mój naturalny optymizm?
Nie ma ani krzty. Mam słabość i żal.

Tak bardzo chciałam zdać. Odrętwiała szepczę sobie:

„Pojadę na bocznych lusterkach. Dam radę.” choć kompletnie w to nie wierzę.
O dziwo…

Na placu wszystko idzie mi dobrze. Mam maleńką iskierkę nadziei. Jedziemy na miasto, gdy nagle słyszę wrzask przecinający jak skalpel moje skupienie: 
„Cooo pani roobi?” 

Truchleję! Myśli mi się plączą: „Potrąciłam kogoś? Coś się stało? Czegoś nie zauważyłam? Nie zdałam?”
Ciało mam w epicentrum stresu, napięte do granic, niemal gotowe do wystrzału. Resztką woli, zamieniam wybuch płaczu na głęboki oddech. Jeden, drugi,… Łapię kontakt z sobą i z rzeczywistością. Otrząsam się i chwytam opanowania na tyle, by wydukać: „Czy mógłby pan powtórzyć?”

…No tak, z górki na luzie – pierwszy błąd. 

Od teraz jestem czujna po stokroć. Daję radę z kolejnymi poleceniami. Zawracam. Nadal wszystko dobrze i wciąż jestem przy kierownicy. To dobry znak. Na ostatniej prostej twarz mi łagodnieje i nieśmiało myślę o prawdopodobnym swoim zwycięstwie. Dzieli mnie od niego już tylko kilkadziesiąt metrów. Już nie mam co schrzanić.

Powolutku napływa radość, niedowierzanie i ulga, choć uwagę wciąż mam wytężoną. Zerkam na lewo, jeszcze raz! Oczy niemal wychodzą mi z orbit. Spinam się, choć już bardziej się nie da i co widzę?

…Przy moim samochodzie mundurowi ze Straży Miejskiej. 
Bezdech! O nie! 
Chwilowe zwątpienie… Czy można zdać egzamin płacąc mandat?

Bez zastanowienia uruchamiam przeponę, a ta w ekspresowym tempie pompuje tlen do mojego mózgu. Opanowuję się w mgnieniu oka i jadę dalej. Parkuję. Rozmontowuję zestaw i…

w końcu, ściskając dłoń egzaminatora mówiącego upragnione: „GRATULUJĘ!” mam w sobie fajerwerki. Satysfakcja rozpiera mi okolice potylicy i wewnętrznie błyszczę jak zorza polarna.

Kurczę, warto chcieć!

Do dzisiaj determinacja jest dla mnie, tak w życiu osobistym, jak i zawodowym, bazowym wyznacznikiem osiągniętego powodzenia. 

Jednym słowem mocno chcieć, to wiele MÓC!